Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, tylko trzeba usiąść, zastanowić się i znaleźć to rozwiązanie, bo nikt tego nie zrobi za nas
Również i ja postanowiłam podzielić się swoja historią wychodzenia z długu.
Po kolei: wyszłam za mąż, urodziłam córkę, pracowaliśmy z mężem na zmiany, było super, niczego nie brakowało, aż do momentu, kiedy mąż poważnie zachorował. Choroba niestety uniemożliwiła mu pracę, więc ja pracowałam sama, ale niestety z jednej pensji w zakładzie na produkcji - nie muszę mówić, jak było ciężko. Kobieta, choćby nie wiem jak się starała, nigdy w zakładzie nie zarobi więcej lub tyle samo co mężczyzna. I tak z miesiąca na miesiąc zaczęło brakować na jedzenie, drogie leki dla męża. Braliśmy kredyt za kredytem, aż doszło do tego, że tych rat było tyle, że po zapłaceniu rachunków brakowało na raty, a jeszcze trzeba było z czegoś żyć. Mąż był coraz bardziej chory. Ostatecznie zmarł.
Zostałam sama z dzieckiem i długami, świat mi się zawalił. Córkę dałam do żłobka tygodniowego, zabierałam ją do domu tylko na weekend. Było strasznie ciężko. Rozstania w każdy poniedziałek sprawiały nam obu okropny ból, a ja brałam nadgodziny i pracowałam od rana do nocy, aby nas jakoś utrzymać. Mieszkałam niedaleko stacji kolejowej, wiedziałam kiedy pojedzie pociąg z węglem. Zawsze coś się z niego wysypywało, więc głównie wieczorami szłam z wiaderkiem i zbierałam węgiel dla nas. Niestety, córka zaczęła chorować. Musiałam zabrać ją ze żłobka, siedziałam w domu i płakałam. Nie wiedziałam, co zrobić. Siedząc na opiece, zaczęłam szukać chałupnictwa. Znalazłam. Zaczęłam w domu szyć - to rękawice robocze, to czapeczki dla dzieci, jakoś żyliśmy. Najważniejsze było to, że byłam z córką. Gotowałam kartoflankę na cały tydzień, jak się kończyła wcześniej to dodałam trochę margaryny i jadłyśmy dalej. Bolało mnie, że córka nie ma zabawek, ale ona nie narzekała - przytulała się do mnie i ocierała moje łzy, mówiąc: "mamusiu najważniejsze, że jesteśmy razem". Uszyłam jej lalkę ze szmatek, oczka z guzików, a włosy z włóczki. Nie rozstawała się z nią, mówiła że to najpiękniejsza lala na świecie, bo ma duszę.
W święta upiekłam ciasto. Przyszła sąsiadka i powiedziała, że jak żyje, nie jadła tak cudownego ciasta i namówiła mnie, abym piekła ciasto na zarobek. Mówiłam jej, że to bez sensu - komu niby miałabym je sprzedawać. A ona, że przejdzie po wsi, powie wszystkim o moim pieczeniu i tak się stało. Zaczęli przychodzić ludzie z zamówieniami na ciasta, torty na wesela. Z zarobionych pieniążków kupiłam lepszą maszynę do szycia i jeszcze zajmowałam się poprawkami krawieckimi, szyłam firanki na zamówienie. Miałam tyle pracy, że doby mi brakowało, więc pracowałam nawet nocami.
Pomalutku zaczęło nam się układać, miałam coraz więcej pieniedzy, spłacałam kredyt za kredytem. Każda ostatnia rata kredytu to był dla nas najszczęśliwszy dzień i świętowałyśmy go niczym urodziny. I ja w końcu zachorowałam, znalazłam się w szpitalu, córka była w tym czasie u rodziny, a ja przeszłam poważną operację i w tym cierpieniu poznałam w szpitalu mężczyznę, który uległ wypadkowi i znalazł się w szpitalu w moim mieście. Nasza znajomość kwitła, on wyszedł wcześniej ze szpitala, codziennie do mnie przyjeżdżał i tak po roku znajomości wzięliśmy ślub. Mąż zabronił mi już tyle pracować, a ja się nie sprzeciwiałam. W końcu doszła jego pensja, więc ja tylko zostawiłam sobie szycie, bo to moja pasja. Po roku urodziłam drugą córkę i tak moje życie z koszmaru zamieniło się w szczęśliwe.
Mam nadzieję, że swoją historią nie zanudziłam, ale chciałam pokazać, że nie można się załamywać i użalać się nad sobą - trzeba walczyć. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, tylko trzeba usiąść, zastanowić się i znaleźć to rozwiązanie, bo nikt tego nie zrobi za nas. Nie można siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż nam manna spadnie z nieba. Życie nauczyło mnie pokory, dystansu i wiary w siebie, bo jeśli się wierzy w to, co się robi, to musi się udać. W końcu nie bez kozery mówi się, że wiara czyni cuda i ja podpisuję się pod tym obiema rękami.